Blanka Błaszczak-Rozenbaum

blanka5

Stoję na wąskiej uliczce pośród niskich, białych domów. Na ciepłym wietrze znad pobliskiego oceanu kołyszą się liście bananowców. Nie muszę nawet unosić oczu – potężne, ciemne Góry Anaga otaczają to samotne miasteczko i gwałtownie opadają w spienione wody Atlantyku. W końcu napotykam uważne, pytające spojrzenie wielkich, ciemnobrązowych oczu, otoczonych siateczką zmarszczek.

- Przepraszam – pytam wreszcie – Jak stąd dojść do plaży?

Starszy mężczyzna odwraca się i pokazuje zbocze najbliższej góry.

- Widzisz? Tam, za tamtym domem, tym z czerwonym dachem, jest droga. Biegnie ona w górę, wysoko, wysoko – jego palec wspina się po wulkanicznym grzbiecie, a ja niestrudzenie podążam za nim – Tam musicie iść, innej drogi nie ma, ale tam jest stromo. Stromo i kozy są. Patroszyłaś kiedyś kozę?

Próbuję sobie przypomnieć i w końcu ze wstydem kręcę głową.

- Koza. La cabra. To trudne. Bierzesz nóż i nacinasz. - w tym momencie Teneryfianin chwyta mój nadgarstek i niespodziewanie oczy tego starego człowieka stają się jeszcze większe. Jego druga dłoń zaś – jak ostry nóż – lekko uderza mój kark, wewnętrzne zgięcia w łokciach i te pod kolanami.

- Nacinasz ją w ten sposób, a potem zdejmujesz z niej skórę. Rozcinasz brzuch i wszystko wyjmujesz. Mięso z kozy jest dobre. A dużo ich żyje tam, w górze.

Spoglądam z nabożeństwem na stare zbocza Anaga i przez chwilę wydaje mi się, że widzę tam te skaczące zwierzęta, w dodatku już oskórowane, nagie i niewinnie różowiutkie. Chcę zamrugać oczami, ale Alberto czy też Manolo mocniej ściska mój nadgarstek i mówi dalej:

- Tak jak mówiłem. Za tamtym domem. Droga. W górę. Potem tamtędy. Później tam. Kiedyś w oceanie znalazłem la ostra, największą, jaką w życiu widziałem. Zawiozłem ją na uniwersytet w La Lagunie i tam się okazało, że jest martwa. Morze to życie. I śmierć. Wiesz ile płynie tu plastikowa butelka z Kanady? Nie wiesz. Młoda jesteś. Długo. Więc idziesz tamtędy, potem w dół, widzisz? Za tamtym domem, tym z czerwonym dachem, biegnie ta droga. Jakbyście chcieli schodzić prosto z miasteczka, to nie byłoby dobrze. Tamta droga jest jedyna. A z tamtego zbocza góry, widzisz je? Widzisz. Spadł mój przyjaciel. Byliśmy dziećmi. Szukaliśmy jaskini, w tych górach są jaskinie, czasem dostęp do nich jest tylko od oceanu. Biegaliśmy tam, byłem o!, o taki. Widziałem to. I widział to mój brat. Spadł. Zabił się.

Milkniemy oboje. Staruszek patrzy w dal i już nie wiem, czy myśli o wielkiej ostrydze, czy o kozach, czy też o przyjacielu. Puszcza w końcu moją ręką i nagle mój nadgarstek robi się nieprzyjemnie chłodny.

- To mówisz, że chodzisz po górach. A więc gdzie chcesz dojść? Bo jest jedna droga – zaczyna się za tamtym domem z czerwonym dachem.

 

Więcej historii na wyjeździe.

Do zobaczenia!

 

Kontakt: blanka.bebe(małpa)gmail.com

Blacha: 702