Złapali mnie. Związali, zakryli oczy i wywieźli. Kto? Nie wiem. Za co? Nie mam pojęcia. Gdzie jestem?? Ciekawe, kto mi odpowie. Obudziłem się jak poczułem, że coś mokrego przesiąka mi przez nogawkę. Prawa powieka do góry. No jasny gwint! Ten pies mnie obsikał!! A to numer! A w ogóle to co ja robię w tym rowie?! Nie ważne, muszę się stąd wydostać. Zaraz, zaraz- mocno przecieram oczy- no jak w pysk strzelił - GÓRA i to nie jedna- same góry. Aha! To na południe od W-wy. Ależ im się chciało mnie tu przytargać. I po co? A swoją drogą te góry to znowu nie jakieś tam Tatry czy co, takie całkiem małe kopki -i tyle.
***
Lezę już pół dnia i nic, żywej duszy nie ma, tylko same resztki chałup (co za licho?!).
***
Muszę przyznać, że te łobuzy co mnie tu przywiozły miały jednak trochę sumienia- mam tu taki plecak- draństwo ciężkie strasznie- ale jest tam i jedzenie i coś do spania, także chyba jakoś dziś przeżyję. Byle do przodu.
***
Ale jazda! To mi się nawet zaczyna podobać. Kumple siedzą i oglądają TV, a ja co?- ognisko, jedzonko, skok przez strumyk (no dobra wpadłem), słoneczko ładnie świeci, ptaszki śpiewają- miód malina! Chyba się walnę na trawie i pogrzeję trochę kości ...
***
Zasnąłem, zimny powiew wiatru ocucił mnie błyskawicznie. Zmierzchało, więc zacząłem się rozglądać za jakimś miejscem, gdzieby kurczę postawić namiot. I następny problem: jak to się robi? Z ogniskiem jakoś sobie poradziłem, choć w życiu się czymś takim nie bawiłem, to i namiotem też chyba nie będzie tak źle.. Uffff... to wcale nie jest takie proste jak dookoła ciemno że oko wykol. Ale leżę już bezpiecznie w namiocie. Tak jakoś niewyraźnie się czuję, no bo wiadomo- na co dzień szkoła- nauka znajomi, siłownia, angielski i coś tam jeszcze. A tutaj zostałem całkiem sam, dookoła jakieś nie znane mi, ale jakże piękne góry, góry, w których można łazić cały dzień i nikogo nie spotkać, ale dzięki temu wsłuchać się w siebie, zauważyć, jak pięknie mogą wyglądać obsypane białym kwiatem dzikie czereśnie, żółte pola kaczeńców, posłuchać jak głośno cieszą się ptaki, a gdy nadejdzie wieczór, i mgły spowiją uśpione doliny, usiąść przy ognisku i zasłuchać się w CISZĘ. My, potrafimy tej ciszy znieść, a ona jest kojąca. Tak sobie rozmyślałem gapiąc się bez opamiętania w niebo i przyszło mi do głowy, że dawno już tak nie odpoczywałem. Nurtuje mnie jeszcze tajemnicza, chyba tragiczna historia ludzi, którzy tu mieszkali - co się stało, że teraz przewracam się o zarośnięte trawą fundamenty...
***
Rano obudziłem się nagle i z niedowierzaniem zacząłem nasłuchiwać. Ktoś tu szedł. I to nie jeden. Cała grupa. Słyszę glosy, wybuchy śmiechu.. Hurra!! Ludzie! Nie jestem zgubiony! - Cześć!
- Cześć!, jesteś sam?
- Wyobraźcie sobie, że tak, ale ze mną to długa historia. Czy mogę się do was przyłączyć, nie mam pojęcia gdzie jestem.
- Skoro tak, to chodź z nami
- A co wy tu w ogóle robicie, jeśli mogę zapytać?
- Jesteśmy na rajdzie organizowanym przez studentów i tak sobie łazimy i zachwycamy się tym, jaki to Beskid Niski jest piękny.
- No to przynajmniej wiem, gdzie jestem. Nie widziałem tu jeszcze żadnej wsi.
- To koniecznie musisz pójść z nami! Zobaczysz śliczne drewniane cerkiewki, obejrzysz z bliska ikony i dotkniesz palcami gontu, posłuchasz historii o Łemkach co kiedyś licznie tu mieszkali, pochodzisz z nami, a wieczorem przenocujemy u gospodarzy na sianie. A jak nie będziesz jeszcze zmęczony, to pośpiewasz z nami piosenki...
I zostałem z nimi. Przez kilka dni włóczyłem się wśród zieleniejących buków, rozległych łąk, wiosek przycupniętych gdzieś w dolinach- odwiedzając kościoły i cerkwie, które zachwyciły mnie swoim rozmodlonym spokojem, rozmawiają z moimi współtowarzyszami drogi, na przemian śmiejąc się i ciesząc ciszą. I wdzięczny jestem tym, co dość brutalnie mnie tu przywieźli, że mogłem poznać te góry. Nic a nic nie żałuję! A wy jeśli jeszcze się zastanawiacie czy warto, pakujcie manatki, aby i po was pewnego pięknego dnia nie przyjechał samochód, do którego nie wsiądziecie dobrowolnie...
Gośka